Chapter 2 Magiczny Rolnik
Gdy doszedł na miejsce zobaczył braci próbujących zaorać pole przy pomocy prymitywnej wersji radła.
Nie posiadali w gospodarstwie koni ani wołów, więc jeden z braci (nie oszukujmy się, ten młodszy) służył za zwierzę pociągowe. Nie szło im to zbyt dobrze.
Jędrzej zastanawiał się, czy radlica była drewniana, czy chociaż okuta żelazem. Pomachał do nich, na co mniejszy z braci z ulgą opuścił miejsce woła pociągowego, widocznie magowi miała przypaść ta właśnie rola.
Uśmiechnął się do nich i rzucił od niechcenia, pamiętając o tym, żeby używać prymitywnej wersji ludzkiego języka:
— Bracia poczywajcie, ja pooram.
— Wuech... — Westchnęli obaj i runęli na miedzę oddzielającą ich pole od pola sąsiada. Na szczęście nie musieli walczyć o miejsce pod gruszą, która rzucała zbawienny cień.
Andrzej zaczął udawać przygotowania do obrobienia pola radłem i poczekał aż zasną. Dopiero wtedy zaczął orać pole przy pomocy mocy magicznej.
Łatwiejszą rzeczą i efektywniejszą było użycie domeny ziemi, by ją rozstąpić. Jednak z powodu małej ilości punktów many przypisanych do niej, musiał posiłkować się bardziej rozwiniętym (niewiele, ale zawsze bardziej) elementem siły.
Przy użyciu siły, został zmuszony by wykonać pracę orania, która była znacznie mniej efektywna. Obrobienie połowy terenu zajęło mu dwie godziny w czasie, których dwa wałkonie leżące pod drzewem się nawet nie ruszyły, a co dopiero mówić o obudzeniu się.
Zadowolony spojrzał na swoje dzieło, to co w trójkę powinni obrabiać dziś i jutro, mu udało się dokończyć jeszcze przed południem, właściwie to jak oszacował, było około godziny dziewiątej.
Co teraz zrobić? Mógłby zacząć eksperymenty z innymi elementami, bądź podszlifować obecnie rozwijane żywioły, pozostawała też opcja wzmocnienia ciała kultywacją pierwotnej energii.
Obecnie w jego ciele dominowała domena czystej siły, a dodatkowo przeplatana była elementami życia i ziemi.
Zbadał uważnie swoje ciało, by sprawdzić liczbę otwartych dogłębnych wejść.
W swoim ciele człowiek posiada ich dokładnie pięćdziesiąt cztery i pozwalają one na pochłanianie pierwotnej energii z otoczenia oraz poszczególnych żywiołów z miejsc mocy im przeznaczonych.
Miejsca mocy były rozsiane po całym świecie i im dalej się od nich znajdowałeś tym ich moc słabła, jednak promieniowały na tyle silnie, by w dowolnym miejscu świata zostawiać, choć cząstkę mocy danego elementu.
Z tego, co wyczuwał mag, najbliżej niego znajdowały się miejsca mocy wody i ziemi, dodatkowo w oddali majaczyły źródła rozkładu, widocznie kiedyś stoczono w pobliżu dużą bitwę, oraz życia, pochodząca z pradawnego chramu bogini matki.
Ta ostatnia nie dziwiła Andrzeja, ponieważ świątynie zostały zbudowane przez pierwsze rasy i ich moc pochodziła z dawnych modlitw wiernych.
Obecnie kult przetrwał pod zmienioną formą, ale wciąż trwał, choć teoria, którą kiedyś opracował, ale nie opublikował, głosiła, że ich moc jest mocą pierwotną, a świątynie wybudowano w miejscach jej istnienia, tłumaczyło to zarazem, czemu nowo wybudowane chramy jej nie emitują. Arcymistrz bał się jednak ją opublikować i pozostała tylko w sferze jego umysłu.
Powrócił jednak do studiowania swojego ciała; zauważył, dlaczego z takim trudem przychodziły mu kultywacje żywiołów.
Miał otwarte tylko pięć dogłębnych wejść, gdzie przeciętny mag miał ich około dwunastu. Tłumaczyło to niewielki wzrost atrybutu siły, nie dość, że jest wielka odległość od najbliższego źródła emitującego moc elementu siły, to jeszcze miał otwarte tylko pięć wejść, którymi czerpie manę.
Na szczęście dla niego wiedział jak otworzyć większą ilość wejść, oczywiście nie było możliwości odetkania ich wszystkich w tym momencie, ale mógł się w tym momencie zrównać z trochę ponad przeciętnym tkaczem zaklęć.
Skupił się na jednym z wejść znajdujących się w pobliżu dziesiątego kręgu kręgosłupa i zaczął powoli je aktywować. Była to mozolna praca, ponieważ musiał to zrobić tylko przy pomocy pierwotnej energii.
Najciężej było zacząć ten proces, ponieważ im więcej wejść otwierał, tym więcej mógł pochłaniać mocy z otoczenia, musiał jednak uważać na stan swoich wewnętrznych żył, transportujących moc magiczną do punktów zbiorczych, znajdujących się w poszczególnych punktach ciała.
Gdyby je przeciążył wpadłby w nieliche problemy, konsekwencją tego mogło być tak zwane przełamanie, które powodowało niekontrolowane wyzwolenie całego potencjału magicznego, w najlepszym razie musiałby zaczynać wręcz od początku, a w najgorszym razie wysadziłby siebie wraz z całą okolica, oczywiście im więcej posiadał mocy, tym większy byłby wybuch.
By osiągnąć dawny poziom rozwoju, Andrzej musiałby kultywować setkami lat, do tego używając eliksirów, talizmanów i pigułek wzmacniających.
Żadnej z tych rzeczy nie posiadał, musiał kształtować swoją moc bez tych wspomagaczy. Być może w pobliskim lesie mógłby znaleźć jakieś zioła, mogące mu pomóc w kultywacji.
W tak tragicznej chwili cieszyłby się z najpospolitszego zioła Naban, które w niewielkim stopniu wzmagało wchłanianie energii ze źródeł. Zawsze byłoby to coś lepszego, od niczego.
Nie mógł jednak wybrać się samodzielnie do lasu, ponieważ gdyby zauważono jego nieobecność, mogłaby wybuchnąć awantura.
Skoro zaorał pole, teoretycznie był wolny, ponieważ spełnił swoje zadanie, jednak znając i pamiętając zachowania swojego ojca, wiedział, że ten znajdzie mu kolejne zajęcia. By móc pójść swobodnie, musiałby znaleźć kogoś na swoje zastępstwo, a gdyby tak...
Skupił swoją moc w rękach, połączył ze sobą większość swojej mocy siły i dopełnił ją do równego poziomu mocą ziemi, czerpiąc ją ze źródła.
Stworzył niewielką, jak na jego dawne możliwości kulę mocy kamienia, spodziewał się, że będzie trochę większa, ale pomimo tego powinna wystarczyć do stworzenia tego, co zamierzał.
Resztkę siły zużył do kolejnego zaklęcia, dodatkowo stosując do tego moc elementu życia. Połączył zaklęcie ze swoim ciałem, będzie czerpać z jego wewnętrznego źródła mocy życia, na tyle by w niewielkim stopniu regenerowała się wewnątrz ciała, a reszta wypływała po za nie.
Po połączeniu obu tworów powstał kamienny golem wielkości, około metra dwadzieścia.
Andrzej miał nadzieję, że będzie troszkę większy, ale nie mógł narzekać, sztuka, którą wykonał prawie wydrenowała jego wewnętrzne żyły. Oczywiście zarówno niedomiar jak i nadmiar mocy był groźny dla życia maga.
Zaczął regenerować zużyte moce, ciężko i mozolnie to szło, ze względu na zużycie energii pierwiastka życia, przez golema, oraz na odległość od źródła mocy siły. Jedynie z czerpaniem mocy ziemi, nie miał żadnych problemów.
Golemowi nakazał dokończyć pracę w polu i wykonywać całą pracę konieczną przy obrabianiu ziemi.
Nie wiedział, w jaki sposób zareaguje jego rodzina widząc takiego stwora, więc rzucił słabe zaklęcie iluzji.
Po raz pierwszy musiał skorzystać z jednej z najmniej znanych i używanych domen, według większości praw magicznych, zakazanej.
Przy użyciu elementu ciemności, a raczej negacji światła, ponieważ tak oficjalnie to nazywano, bo choć nie było elementu światła, adeptów nauczono wyłącznie wykorzystania negacji ciemności.
Była to jedna z największych tajemnic Zakonu, powstała by zamaskować istnienie prawdziwej mocy pozwalającej na wiele silnych zaklęć mogących wyrządzić niewyobrażalne szkody.
Zaklęcie iluzji mogło być wykorzystane w wielu niecnych celach, zwłaszcza przez skrytobójców.
Andrzej nałożył najprostszą iluzję, którą przejrzałby najnędzniejszy mag, ale przecież żadnego w pobliżu nie było.
Miał nadzieję, że nikt nie będzie zadawał pytań golemowi, ponieważ nie posiadał on aparatu mowy. Reagowała na proste polecenia, tylko dlatego, że tak nakazał mu jego pan, w innym przypadku nie słyszałby nic.
Jednak taka sytuacja odpowiadała ośmiolatkowi, ponieważ dzięki temu golem wpasuje się do panującego w okolicy intelektualnego dna.
Dodano po 19 godzinach 37 minutach 39 sekundach:
Co do mojego małego powiadania (jak na razie o rolnictwie):

Część następna