„Królowo, przecież on mnie usłyszy”.
„Bez obaw, zatkam mu uszy”.
„Jak to”?
„Niedosłownie. Zobaczysz”.
Nadanie tych znaków sprawiło, że na twarzy kobiety pojawił się szelmowski uśmiech. Zniknął jednak natychmiast, gdy ścianami budynku zatrząsł trzask ciężkich drzwi.
„Nie pozwolę mu się dobrać do mojej królowej”!
„Więc musisz być błyskawiczny. To Lud Pożądania. Oni nie tracą czasu na świece czy kadzidełka. Liczy się dla nich tylko akt. Często nieważne z kim lub z czym”.
Przez cały czas przekazywania informacji w obu celach nie padło ani jedno słowo, a ruszały się tylko dwie ręce i jeden dziób. Mimo to, obie strony wiedziały, że zrozumiały się doskonale. Przecież były dla siebie jak matka i młode.
Na najniższych stopniach schodów rozległy się dźwięki ciężkich buciorów. Więźniowie kiwnęli ku sobie głowami i zajęli wyznaczone pozycje.
Sakwen złożył czarne skrzydła i skulił się w kącie. Kobieta
opuszczając nieco dekolt, również się położyła, ale na swoim sienniku. Spod przymrużonych oczu obserwowała wkraczającego do pomieszczania strażnika. Wyglądał niczym dopiero co narodzone niemowlę, które ktoś uświadomił, że narodziny to i tak nie najgorsze, co spotka go w życiu. Twarz miał wykrzywioną w ciągłym grymasie, był mokry, nie miał brwi, a na głowie pozostało mu tylko kilka włosków.
Kobieta zwarła powieki, udając, że twardo śpi. Usłyszała wsuwający się do zamka klucz i jęk popychanych drzwi celi. Gdy tylko do jej uszu doszedł dźwięk odpinanego pasa ze spodni, otworzyła oczy...
Zdezorientowana potrząsnęła głową.
Mężczyzna wcale nie stał przy niej.
Znajdował się w celi obok. Z opuszczonymi do kostek spodniami rzucał już cień na Sakwena, który to ze schowaną w piórach głową wytrwale odgrywał rolę pogrążonego w głębokim śnie więźnia.
Kobieta skoczyła do wspólnej ściany celi i zastukała w kraty. Strażnik obrócił się w jej stronę i wskazując na swoje podbite oko, zamlaskał bełkotliwie kilka słów. Nie znała jego języka, więc jedynie wnioskowała, że nazwał ją niezbyt przyzwoicie. Jej przypuszczenia potwierdziły się, gdy strażnik pokazał jej język. Żałowała, że nie mogła zrobić tego samego.
Mężczyzna zatarł ręce, a Sakwen nie reagował. Kobieta przeraziła się, czy ptak aby naprawdę nie przysnął. Znając go, było to bardzo możliwe. Gdy strażnik na niego wszedł i zamierzał się, by założyć mu coś w rodzaju kagańca na długi dziób, wtedy zawołała:
– Ae!
Sakwen element zaskoczenia trzymał do ostatniej chwili. Naraz kłapnął dziobem, a dłoń strażnika poszybowała w powietrze, ciągnąc za sobą krwawy szlak.
Mężczyzna zawył wniebogłosy. Ptak już gotował się, by zwalić go z nóg, gdy zaciskające się mimowolnie nogi przeciwnika przygwoździły go do ziemi.
Siłowali się tak przez chwilę, aż oprawca szybkim ruchem zdrowej ręki spod pazuchy dobył krótkich rozmiarów noża i zamachnął się nim na Sakwena. Broń ze świstem przecięła powietrze, ale nagle zatrzymała się w miejscu. Kobieta zamknęła nadgarstek strażnika w żelaznym uścisku.
Na nóż działały dwie potężne przeciwstawne siły, a ich wypadkowa była równa zeru. Mimo to mężczyzna nie przestawał zgniatać Sakwena nogami. Mało tego, postawił na nim nogę, przyciskając go ciężkim butem do podłoża. Ptak chwilę się opierał, ale wtem coś w jego żebrach gruchnęło. Wydarł z siebie głośny skrzek i gwałtownie opadł brzuchem na ziemię. Przez tak nagły ruch przeciwnik zachwiał się, tracąc równowagę. Dokładnie w tym samym momencie kobieta puściła nóż, a ten kierowany impetem zatopił się w jego brzuchu. Więźniarka przez kraty wyszarpnęła broń i szybkim ciosem w kark ukróciła męki strażnika.
Zerknęła na Sakwena, na co ten tylko skinął dziobem. Wiedziała, że nie było z nim zbyt dobrze, ale da radę pójść. Sięgnęła więc po klucze i pootwierała ich cele. Od razu skoczyła również ku jednej z szaf, do których widziała, że chowano ich rzeczy.
Do niej należała tylko niewielkich rozmiarów księga, którą kilka dni temu otrzymała od Ludu Tęsknoty, ale to Sakwenowi strażnicy odebrali o wiele cenniejszą rzecz – złoty naszyjnik z jego imieniem. Ptak natychmiast pochwycił łańcuch i sam przewiesił go sobie przez długą szyję. Mimo żgających żeber od razu stanął dumniej.
Nagle z dołu schodów dobiegły ich krzyki i głośne tupanie. Kobieta i Sakwen jednym susem wskoczyli za framugę drzwi. Gdy tylko strażnicy wbiegli do pomieszczenia, oni ukradkiem wyszli, zamykając zbaraniałych mężczyzn w środku.
„Bardziej niż jaj mogliby używać głów” – zakomunikowała kobieta, przekręcając klucz.
„Zgoda, królowo. Co ten łysol sobie myślał? Pomylił mnie z samicą, czy co?” – odpowiedział Sakwen, na co kobieta uśmiechnęła się z lekka.
Pędem ruszyli w górę schodów, a za ich plecami rozchodziło się stłumione dudnienie pięściami o drzwi.
„Nawet nikogo w odwecie nie zostawili” – poinformowała kobieta, gdy wbiegali na szczyt wieży, zupełnie nie zdając sobie sprawy z czyhającego tam niebezpieczeństwa.
Słuch miała bardzo ostry i to uratowało jej życie. Przecinający powietrze świst dotarł do niej w ostatnim momencie, przez co ostrze raniło jedynie jej nogę. Upadła na ziemię i mimo pchających ją do dalszego biegu emocji mogła się tylko czołgać. Wtedy zobaczyła, że z jej uda tryska jasna krew.
– Ae!... – wydusiła z siebie.
Sakwen w tym momencie mocował się ze strażnikiem, trzymając w dziobie jego miecz, niczym pies walczący o patyk. Słysząc krzyk, uświadomił sobie powagę sytuacji i niespodziewanie puścił broń, a strażnik zatoczył się z hukiem na ścianę. Ptak wciągnął kobietę na swój grzbiet i rozpędzony wyskoczył z okna wieży.
Ogromne skrzydła dumnie rozpostarły się w powietrzu i Sakwen wzleciał wysoko. Tak, że żadne krzyki, bełty czy strzały nie miały szansy dotrzeć do niego i jego królowej.
Mimo to wisiało nad nimi o wiele poważniejsze zagrożenie. Jasna krew zalała już całą nogę kobiety i nie przestawała cieknąć. W pewnym momencie Sakwen otrzymał polecenie, by przystanąć na którymś z drzew. Tam kobieta splotła sobie prowizoryczny opatrunek uciskowy, wykorzystując do tego kilka kosmyków czarnych włosów oraz parę bujnych piór Sakwena. W ten sposób zdołała nieco zatamować krwawienie, jednak ta czynność wyczerpała ją doszczętnie. Mimo wszystko zdobyła się na kilka ruchów rękoma, by poinformować Sakwena, gdzie ma lecieć.
Skierowała go do Ludu Charyeta, ostrzegając, by nie zniżał lotu. Bardzo długo będą lecieć nad Bezbarwią, czyli lasem o czarnych drzewach, gdzie znajdowały się więciotarze tworzące potworności. Nie wiedziała, jak przyjmie ją Lud Charyeta. Nie miała pojęcia, czy w ogóle zdąży tam dolecieć żywa, ale była im winna to poświęcenie jak nikomu innemu.
Przed Ludem Pożądliwości zjawiła się u Ludu Tęsknoty, który mimo panującego w ich kraju chłodu przyjął ją nader ciepło. Wzięli jej przestrogę do serca i nawet podarowali swoją księgę, by przekazała ją innemu ludowi.
Ale kobieta nie miała co do nich złudzeń. Ich państwo stanowiły dosłownie cztery miasta, do tego żyli w krainie skutej lodem – prędzej czy później zostaną zdobyci. Właśnie dlatego musiała ostrzec również innych.
+
Słabli. Z każdą przebytą stają Sakwen zlatywał coraz niżej, a kobieta osuwała się na jego grzbiecie. W końcu ptak zatrzymał się na koronie któregoś z wyłysiałych drzew Bezbarwi. Pamiętał o ostrzeżeniu, ale musiał chwilę odsapnąć. Nie dość, że od prawie tygodnia nic nie jedli, to złamane żebro coraz mocniej dawało mu się we znaki.
Siadając na gałęziach, złapał kobietę w swe skrzydła, bo ta prawie zsunęła się prosto w czerń.
„Królowo”?...
Sakwen przez chwilę masował dziobem jej głowę, ale ze strony kobiety nie było żadnej reakcji. Zobaczył, że w rytm słabych pulsów z rany na nodze wciąż sączyła się krew.
Szybkim ruchem zarzucił królową na grzbiet, wzbijając się jednocześnie w powietrze.
Przyspieszył. Leciał nisko, dużo ryzykując, ale w ten sposób tracił najmniej sił. W pewnym momencie poczuł, że kobieta poruszyła się niespokojnie, chwilę później coś jakby go uszczypnęło. Znał ten ból – wyrywane pióro.
„Królowo, co się dzieje”?
„Piszę”.
W pewnym momencie Sakwen usłyszał zamykającą się księgę i poczuł, że kobieta wtula się w niego. Najpierw odebrał to jako oznakę zmęczenia, ale gdy jej ręce zawisły luźno, zaczął się niepokoić.
„Królowo”?...
Nie otrzymując żadnej reakcji, powtarzał ruchy dziobem
coraz gwałtowniej. Nagle przed jego oczami zamajaczyła dłoń. Była otwarta, wszystkie palce miała złączone.
Wskazywała gest, którego obawiał się najbardziej.
„Żegnaj, Sakwenie”...
„Królowo...!? Królowo! Patrz, szara ziemia przed nami. Kończą się Bezbarwia!”.
Rzeczywiście, chwilę później sylwetka wielkiego ptaka zawisła nad ziemiami Ludu Charyeta. Sakwen wymachiwał dziobem, próbując uzyskać od kobiety jakąkolwiek reakcję – najprostszy ruch czy gest.
Jednak czuł, że było to zbędne… ponieważ czuł.
Nie tylko, że ona nie trzymała się już jego piór i leżała na nim, jakby miała zaraz spaść. Jej śmierć dosłownie poczuł w sobie.
Sakwen zadecydował. Nie leciał dalej. Ostro opuścił swój lot, nabierając ogromnej, drapieżczej prędkości. Bez opamiętania pruł prosto ku twardej ziemi. Wydał z siebie pisklęcy pisk, który przeciął wiatr, aż w pewnym momencie ucichł...
Gdy umiera matka, umierają też jej młode.