Piszę ten post, ażeby zachęcić Was do szerszej dyskusji, wymiany uwag, czy spostrzeżeń na temat tego filmu.
Chyba najprościej jest ocenić film podając jego wady i zalety.
Mówiąc o tych pierwszych, na pewno nie powalają efekty specjalne. Co prawda mamy do czynienia z kadrami statku kosmicznego, ale ich realizm jest daleki od ideału. Większość ujęć pokazywanych jest z wnętrza pojazdów kosmicznych. I dalej, eksplorowane przez badaczy kosmosu planety do złudzenia przypominają ziemski ocean, czy syberyjskie lody. A weźmy dla kontrastu książkowe światy w wydaniu chociażby Lema (np. Eden), które kipią feerią barw i zaskakują innością!
Nawet podróżny robot TARS niewiele ma wspólnego z wyglądem humanoida, choć in plus trzeba mu zapisać sympatyczny głos, no i spektakularną scenę ratowania Brand (jego pani) przed tsunami.
Kolejne niedociągnięcie to przeintelektualizowanie fabuły. Przez cały film toczą się quasi-naukowe wywody, z których tak naprawdę niewiele ciekawego wynika. Trochę taki akademicki dyskurs. Nawet pod sam koniec filmu nie dowiemy się na czym od strony stricte naukowej polegała tajemnica uratowania ludzkości, którą drążył wpierw Prof. Brand, a potem dorosła Murph. Ale reżyser nie omieszkał raczyć widza widokami tablic pełnych matematycznych wzorów itp. itd. Przypomina to reklamy telewizyjne past do zębów, gdzie aktor przebrany za dentystę pokazuje wykres, na którym rośnie liczba bielszych zębów u ankietowanego. Słowem, nie lubię, jak się ze mnie robi naukowego ignoranta

Biblioteka Murph od drugiej strony to kalka motywu zaczerpniętego z Alicji w Krainie Czarów. Średnio rozegranego w filmie i mało naukowego, muszę dodać, a bardziej bajkowego, onirycznego. I przy tym cholernie naiwnego. Zwłaszcza moment wpadnięcia Coopera w czarną dziurę, która okazuje się… tunelem bibliotecznym jego mieszkania! Cudowne ocalenie! Takie amerykańskie



I spójrzmy, jak te momenty przekładają się na ziemskie lata! A wszystko to… grawitacja!
Zakończenie filmu – moim skromnym zdaniem ociera się o niedoróbkę. Powiem szczerze, że spodziewałem się czegoś innego, czegoś mocniejszego. Zakończyłem film ze sporym niedosytem, którego największą składową stanowi ukazanie postaci Brand-staruszki. To smutne i mało krzepiące. Jej zachowanie (aktorstwo?) względem ojca też takie sobie. „Idź już sobie, ja mam swoje dzieci” - kwituje Brand. To po to przez cały film płakała po kątach, tęskniąc za ojcem, ażeby w finalnej scenie tak spuentować?
„To ja byłem duszkiem!” – oznajmia Cooper córce. Tylko po co, skoro widzowie widzieli i wiedzą doskonale?
Znów ktoś próbuje robić z nas kiepskiego oglądacza.
Finalna scena (która to już z rzędu?), jak Cooper wsiada w rakietę i odlatuje w nieznane, zapewne w kierunku, osamotnionej na planecie Edmundsa, Brand - też na odczepnego. Wygląda na to, że reżyser Nolan nie za bardzo wiedział, czym i w jaki sposób tak naprawdę film zakończyć.
Z zalet niewątpliwie na pierwszy plan wysuwa się początek filmu. Jest nader obiecujący. Zwłaszcza polowanie na drona w kukurydzy. Motyw drona zresztą chyba nie do końca został w pełni wykorzystany.
Zwroty akcji to bez wątpienia walor obrazu. Mam na myśli szczególnie wątek Manna, który dzięki aktorstwu gwiazdy (M. Damona), zyskał wiele na wartości. Są naprawdę fajne momenty trzymające w napięciu, jak chociażby wcześniej przeze mnie wspomniany, kiedy to TARS ratuje Brand przed morską kipielą.
W naszej dyskusji podnoszony był też pozytyw, że film stawia wiele pytań dotyczących ludzkości, jej kondycji moralnej i technicznej, i dotyka szeregu kwestii związanych z przyszłością naszej planety. Jestem skłonny zgodzić się połowicznie z tym argumentem. Uważam bowiem, że ów pozytyw miałby jeszcze większą moc, gdyby poparty został większą dozą narracji naukowej, technicznej (chociażby coś a la wspomniany wyżej Lem ze swoim technicznym, językowym arsenałem). Ale narracji wolnej od quasi-naukowego bełkotu, jaki momentami przelewa się z ekranu.
Reasumując, obejrzałem film z dużą uwagą i nadzieją, że zobaczę coś, co mnie kopnie, poruszy albo zatrzyma. Początek nad wyraz obiecujący, rozwój fabuły też, ogólnie mówiąc, daje radę. Ale im dalej w las, im bardziej w fazę rozwiązania akcji - powietrze uchodzi z balona, by w epilogu pozostawić widza z jęknięciem niedosytu.