Sawicki obudził się kilkanaście godzin później, gdy trzydzieści kilometrów od Kabulu, stolicy Afganistanu, panowała już ciemna noc. Z trudem wstał z łóżka w szpitalu polowym. Na szczęście nic mu nie dolegało - poza poharataną prawą ręką. Czuł ogromną wdzięczność dla Bugajskiego, który dziś uratował mu życie.
10 lat później
- Jedziesz! Stójka! Low - kick! Parter! Gilotyna! I pięknie! - przeciwnik Sawickiego odklepał, łapiąc z trudem oddech na macie. - Kto następny?
Wszyscy patrzyli na eks - żołnierza z przerażeniem. Nikt się nie zgłosił w obawie o własne zdrowie.
- Wiesz, coś mi wypadło - powiedział jeden ze zgromadzonych.
- Ta, a ja chyba zostawiłem włączone żelazko...
- Też musze spadać.
- I ja. Na razie, Darek.
- Trzym się, Darek.
Wszyscy błyskawicznie się ulotnili i sportowiec został sam. Sawicki uśmiechnął się i wyszedł z sali treningowej na zewnątrz. Była to już ciemna noc, a więc fighter postanowił pójść się zabawić.
Idąc do klubu w centrum, zauważył ładną dwudziestolatkę. Podszedł do niej, robiąc maślane oczy.
- Lubisz ser spod krasnoluda? - spytał.
- Że co? - roześmiała się.
- Wyliżesz mi hycla?
- Spadaj, oblechu.
Sawicki zrobił wściekłą minę, po czym podszedł do przypadkowego przechodnia.
- Mówiłeś co? - spytał Sawicki.
- Eeee... nie?
Fighter uderzył mężczyznę w głowę z całej siły, powalił na chodnik i zalał serią ciosów, łamiąc mu żebra. Po wszystkim spojrzał na swoje dzieło z uśmiechem i odwrócił się do pięknej nieznajomej.
- No... jestem pod wrażeniem.
Jeszcze tej samej nocy zaszła w ciążę.
Sawicki z uśmiechem pokazał swojej żonie Sylwii oraz dzieciom, trzyletniej Rózi i dziesięcioletniemu Józiowi, bilety do opery.
- Idziemy na Verdiego!
- No, może w końcu spędzisz trochę czasu z rodziną - mruknęła Sylwia.
- O co ci znowu chodzi?
- Bez przerwy nie masz czasu, ciągle jesteś poza domem. Nie ma cię ze mną i z dziećmi. Już o seksie nie wspominając.
- Wiesz, Sylwia, mam sporo sparingów, sporo walk... gdyby nie to, nie miałbym tego jebitnego pasa wagi półciężkiej.
- A co to znaczy seksie? - spytała Rózia.
- Nic nie znaczy. Nie dłub w nosie - odparł Sawicki.
- A co to znaczy Verdiego? - spytał Józio.
- To, że idziemy do opery, młody człowieku.
- O nieeeee! Opery?! Nuuudy!
- Te, a myślisz, że ja w twoim wieku mogłem sobie, debilu, pozwolić sobie na elitarną rozrywkę? Więc zamknij mordę i zapierdalaj grzecznie do samochodu. Zaraz jedziemy.
Jednak już po przybyciu na miejsce i rozpoczęciu spektaklu, Sawicki sam był znużony. Cała czwórka już miała przysypiać, gdy sportowiec wpadł na pewien pomysł. Pobiegł w kierunku sceny i wszedł na nią. Aktorzy próbowali go zatrzymać, jednak udało mu się wyrwać mikrofon księciu Mantui.
- Siemano, ludziska! - zawołał na całą salę. - Koniec z tym kurewskim zanudzaniem na śmierć! Pora się rozkręcić! Orkiestra! Zagrajcie jakiś mocniejszy kawałek, a je pierdyknę wokal. Jestem dobry w łóżku pszszszszsz! Jesten dobry w łóżku! Pszszszszsz!
W tym momencie podbiegli do niego dwaj ochroniarze. Jeden uspokoił go ciosem w brzuch, po czym wzięli go na ramiona. Sawicki spojrzał na nich z głupim uśmiechem.
- Jak się nazywacie? - spytał mężczyzn prowadzących go do wyjścia.
- A co cię to obchodzi?
- No, a co, nie można spytać? RODO czy co?
- Mroczek.
- Mroczek. Nieźle. A ty? - spytał drugiego.
- Tak samo.
- Jesteście braćmi? Bracia Mroczek... jak ci z M jak Miłość!
- Tylko my jesteśmy Winicjusz Mroczek i Zygfryd Mroczek. A teraz wypad, bo my w przeciwieństwie do ciebie nie byliśmy festami w pudle, suko! Spierdalaj! - wrzasnął Zygfryd, wyrzucając Sawickiego na chodnik przed wejściem do opery.
Sawicki otrząsnął się z pyłu, po czym chwycił kamień i rzucił go w kierunku braci Mroczek.
- Ja wam kurwa dam festa! Sami pewnie wpierdalaliście makowca z naczelnikiem i donosiliście na Miętusa! Jesteście śmieciami, zjebane klony! Sram na was rzadko! Ale ja jeszcze wam pokażę! O tak, pokażę!
Wściekły Sawicki poszedł w kierunku samochodu. Jednak nie wrócił do domu. Miał lepszy plan, a na pewno bardziej diaboliczny. Uśmiechnął się pod nosem i pojechał pod pewien adres.
- Więc chcesz, żebym wyjaśnił jakichś dwóch typów... w dniu ślubu mojej córki? - mruknął Misiek, drapiąc kota za uchem.
- Wybacz, Misiek, nie wiedziałem, że... - odparł zakłopotany Sawicki.
- Jakiś chujec wykręcił aferę mojemu synowi, jakoby był kajdaniarzem. Teraz chłopcy z grypsujących chcą go wyjebać na harem, gdzie potężne gity z kutasami jak pień dębu będą go rżnąć co wieczór. Podejrzewam, że szmaciarz sam jest sześćdziesiątką i chce zrzucić podejrzenia na mojego Artiego. Tak czy inaczej, mam lepsze rzeczy do roboty niż odjebanie jakichś dwóch bramkarzy z opery.
- Więc co mam zrobić?
- Sam to załatw.
- Ale to ty trzęsiesz tym miastem. Ja napierdalam, ale tylko w oktagonie, po mocnych sterydach.
- A myślisz, że mi ktoś pomagał? Sam do wszystkiego doszedłem. W latach osiemdziesiątych byłem drobnym cinkciarzem z Bemowa, potem żołnierzem Parasola u pruszkowskich, potem wice Korka w Grupie Mokotowskiej... i teraz jestem tutaj. A teraz zmykaj, młody, bo przyszedł garnitur od Armaniego i muszę go przymierzyć.
Wieczorem żona Sawickiego znalazła go pół przytomnego w towarzystwie burbona, siedzącego w oparciu o lodówkę w kuchni. Jednak nie to było najgorsze.
- Dlaczego ty masz oślinione jajka? - spytała.
- Bhyłeee u Myśkłaaa.... - wybełkotał Sawicki.
- I Misiek robił ci laskę?
- Nie kurwa... Gabrysia...
- Jaka Gabrysia do chuja?
- Z shyhyhyseksooownym całkem...
Zrozpaczona Sylwia chwyciła patelnię i zaczęła okładać sportowca po głowie. Zauważyła ze zdziwieniem coś niebieskiego na czubku głowy.
- Co to jest? - spytała.
- Jestem kosmitą - uśmiechnął się Sawicki, po czym wysłał sygnał telepatyczny, który rozsadził mózg Sylwii. - Hehehe! Dobrze, ci tak, kurwo! A teraz to samo z Mroczkami! Tylko szybko, bo zara walka Najmana.
KONIEC