Post#13 » 20 wrz 2016, o 15:16
No to lecimy z kontynuacją.
[center]* * *[/center]
Oskard wszedł do samochodu i włączył silnik. Na telefonie wybrał numer człowieka, którego zaraz miał odwiedzić, ale jak się dowiedział „abonent jest poza zasięgiem, albo ma wyłączony telefon”. Tego można się było w zasadzie spodziewać. Sięgnął do nawigacji i wprowadził nowy adres.
Posesja kolejnego członka tajemniczej grupy znajdowała się po drugiej stronie miasteczka. Kiedy Oskard parkował samochód dostrzegł, że ktoś siedzi przed starym, drewnianym domem. Adres się zgadzał. Podszedł do ogrodzenia.
- Dzień dobry pani. - Zwrócił się w stronę staruszki, siedzącej na drewnianym krześle i robiącej coś na drutach.
- Dobry - rzuciła donośnie i skrzecząco, jednocześnie przerywając swoją aktywność.
- Czy to jest dom pana Paprowskiego?
- A w jakiej sprawie? - Babcia miała na nosie okulary o grubych szkłach i wpatrywała się w niego uważnie.
- W sprawie zaginięcia pana Grawcy. - Słysząc nazwisko zmarszczyła brwi.
- A pan z milicji?
- Detektyw Adam Oskard z Warszawy. - Wyjął odznakę i pokazał.
- A to un zaginął? To ja nic nie wim, a Franek tu nie mieszka.
- To gdzie go znajdę?
- W Dubie miszka, tam przy kopalni. Koparką jeździ.
Detektyw wszedł furtką na podwórko i podszedł do babuleńki. Trochę trwało, zanim dostał od niej adres jej wnuka. Adres miała babka zapisany w starym książkowym kalendarzu, który wertowała w jego poszukiwaniu przez dobre dziesięć minut. Oskard uprzejmie jej podziękował i wrócił do samochodu. Było piętnaście minut po dwunastej, a pogoda robiła się coraz lepsza. Nawigacja pokazała siedemdziesiąt pięć kilometrów do przejechania, czyli lekko ponad godzinę jazdy, ale wiedział, że po drodze zatrzyma się jeszcze gdzieś na krótki posiłek. Ruszył w drogę.
W pustym pomieszczeniu sali badań autopsyjnych, na metalowym, zimnym stole leżało po wykonanej sekcji ciało przebitej na wylot i oszpeconej dziewczyny. W pobliżu nie kręcił się nikt z personelu medycznego, dlatego miejsce to wypełniała zupełna cisza. Nagle coś jednak zaczęło się dziać pod prześcieradłem. Ręce, jakimś sposobem uniosły się i zawisły na wysokości około dwudziestu centymetrów. Po około dwóch minutach dłonie zatoczyły koło i znalazły się na wysokości oczu. Powieki denatki niczym rolety poszły powoli w górę, a w jej oczodołach zaświeciły dwie szklane protezy. Blade jak ściana dłonie zagłębiły się w oczodołach i jednym płynnym ruchem pozbyły się niepotrzebnych dodatków. Po chwili, ciało znalazło się w pozycji pionowej, nagie, z dwoma pustymi otworami w głowie i jednym większym w nadbrzuszu. Skierowało się w stronę drugiego pomieszczenia, gdzie na jednym z metalowych biurek leżało szklane naczynie o kształcie walca, zawierające zanurzone w bezbarwnym płynie złotożółte oczy. Martwa dziewczyna otworzyła drzwi, weszła do pomieszczenia, w którym panowała ciemność i wyciągnęła z naczynia gałki oczne. Jeszcze nie wychodziła, tylko stanęła w mroku pomieszczenia na wprost otwartych drzwi, jakby czekała aż jej nowe oczy się przyjmą. Teraz, świeciły nieludzkim blaskiem. Zamrugała kilka razy i przeszła do sali sekcji. W niskim regale, stojącym przy ścianie znalazła złożone, białe spodnie, a z oparcia biurkowego krzesła zdjęła koszulę z długim rękawem, należącą do jednego z pracowników. Ubrała się. Gdzieś musiano trzymać pozostałe ubrania zmarłych.
Pojawiła się w drzwiach, a jej oczy świdrowały ściany niczym rentgen. W końcu odnalazła swoje ubranie w innym pomieszczeniu po drugiej stronie korytarza. W tej sekcji budynku szpitala były jeszcze dwie osoby, ale na ich szczęście, zajmowały się innymi sprawami. Przeszła na drugą stronę korytarza i podeszła do drzwi. Były otwarte. W tym samym czasie ochroniarz zauważył kątem oka, że z sali autopsyjnej wychodzi ktoś ubrany na biało i gdzieś znika. Osoba ubrana na biało nie zwróciła jego uwagi. W pomieszczeniu magazynowym, w specjalnym metalowym regale leżały w ponumerowanych kartonach poskładane rzeczy zmarłych. Założyła swoje niebieskie jeansowe spodnie, włożyła też znaleziony obok, czyjś biały podkoszulek. Sięgnęła po czarną, sportową kurtkę z wyższej półki regału i założyła ją. Nie dlatego, że na zewnątrz było chłodno, ale po to, by nie odróżniać się od innych. Chwyciła swoje brązowe pantofle i wcisnęła je pod pachy. Wyszła na korytarz i skierowała się w stronę wyjścia. Opadła na ziemię i niczym zwierze, na czworaka przemknęła cichutko na bosych stopach. Dotknęła metalowych drzwi, które otworzyły się jak za dotknięciem magicznej różdżki i wyskoczyła na zewnątrz. Strażnik usłyszał, że coś się dzieje przy drzwiach, a gdy wychylił głowę przez swoje drzwi i patrzył, jak te wejściowe zamykają się, na ekranie monitoringu coś przemknęło tylko i zniknęło niezauważenie.
Szła chodnikiem w otoczeniu jednorodzinnych domów z prawie zamkniętymi powiekami. Nie musiała patrzeć. Widziała wszystko aż nadto wyraźnie. Za zakrętem, dwadzieścia metrów dalej, przy drodze stał zaparkowany samochód z dużym napisem „Przeprowadzki” na zabudowie. Kiedy dwóch rosłych mężczyzn przeciskało nową lodówkę przez wąskie drzwi parterowego budynku, ukrytego za podwórkowymi tujami i niskimi brzozami ona otworzyła drzwi pasażera i szybko wyciągnęła z kabiny przyciemniane okulary i starą, zieloną czapkę z daszkiem. Czapka nosiła na sobie zapach starego potu i papierosów, ale ona nie czuła żadnego zapachu ani smaku, ani też żadnych emocji. Była tylko na chwilę ożywionym trupem. Ożywionym, albo odżywionym, jakimś rodzajem nieznanej, mrocznej energii.
Oskard przejechał już ponad trzydzieści kilometrów i zjechał na pobocze, żeby odebrać telefon.
- Zniknęła...? Co...? Co takiego...? - Odłożył telefon, ale jego usta nadal były otwarte. Siedział tak i zastanawiał się, co właściwie usłyszał. Że zniknęło ciało, razem z oczami, które znaleźli w samochodzie, a do tego jej ubrania, i że w pomieszczeniu magazynowym znaleziono na ziemi białe spodnie i koszulę kogoś z personelu. Prokurator, zanim się rozłączył powiedział, że właśnie tam jedzie z komendantem i zobaczą nagranie z monitoringu. Toszycki przebywał w Częstochowie, gdzie do badań zostało oddanie ciało, dlatego był niedaleko.
- Jasny szlag.. - rzucił przed siebie. Włożył pierwszy bieg. Wyjechał na drogę i poczuł, że teraz, to naprawdę zgłodniał. Po kilku kilometrach coś wypatrzył. Karczma. Klasyczny wygląd. Zbudowana z dużych bali, z drewnianym, wielospadowym dachem, z wystającymi z poddasza półokrągłymi oknami i balkonikami krytymi okapem, sięgającym na zewnątrz na kilkanaście centymetrów. Na parapetach stały prostokątne donice z czerwonymi kwiatami. W środku było równie tradycyjnie i ludowo. Oskard znalazł sobie miejsce w głębi sali, obok dużego, jeszcze nie uruchomionego kominka. W środku nie było ruchu, bo był środek tygodnia i w zasadzie też środek dnia, a on był w środku coraz bardziej zagadkowego śledztwa. Śledztwa, w sprawie morderstwa osoby, która ubrała się i poszła...
Podczas posiłku zadzwonił jego telefon.
- Gdzie jesteś? - spytał prokurator.
- Dziesięć kilometrów przed Olkuszem.
- Kurwa, nie uwierzysz. Mamy odciski palców i nagranie z monitoringu - powiedział, mając w głosie coś pomiędzy ironią, a niedowierzaniem. - Wygląda na to, że nasza denatka dała nogę. - Oskard, słysząc to spojrzał na młodą kobietę, stojącą za drewnianą ladą restauracji i tylko to go powstrzymało przed soczystym zaklęciem.
- Nosz kurwa mać – powiedział za to szeptem. - Czy to pewne?
- Jeszcze to weryfikujemy, ale na nagraniu rozpoznałem jej twarz, a dokładnie profil. Dobrze, że kamerę umieścili trochę z boku wejścia, to było dokładnie widać w co była ubrana.
- Ale jakim cudem? - zastanawiał się głośno Oskard. - Miała roztrzaskaną śledzionę i część żołądka, nie mówiąc już o wykrwawieniu. Nawet gdyby ktoś podał jej tetradotoksynę składającą się na coup poudre, rodem z rytuałów voo doo, to i tak nie dałaby rady.
- Coup co...? - Usłyszał w słuchawce.
- Trochę o tym czytałem – wyjaśnił. - przy okazji zapoznawania się ze sprawą staruszki, która obudziła się w kostnicy. Nasza denatka nie mogła jednak zapaść w letarg. Była martwa jak kamień. Jeśli coś mogło ją ożywić, to coś ponad naturalnego.
- Do czego zmierzasz?
- W religii haitańskiej jest ktoś taki jak bokor. To wysoki kapłan czarnej magii w kościele Voo Doo. Może mamy do czynienia z kimś takim, ale dużo potężniejszym. Bokor zazwyczaj doprowadza do pozornej śmierci upatrzonej osoby, którą chce zamienić w swojego sługę. Na grób świeżo zakopanej osoby rozlewa odrobinę rumu i w ten sposób wyciąga główną część jej duszy. Według wyznawców, człowiek posiada przynajmniej dwie dusze. W ten sposób przygotowane ciało jest gotowe na przyjęcie złego ducha i staje się narzędziem w rękach bokora. - Oskard zerkał na pracowników restauracji, do których docierały niektóre jego słowa. Chyba nie byli pewni tego, co słyszą.
- To brzmi przerażająco - odparł Toszycki. - Chyba chcesz napędzić mi stracha?
- Ale co najważniejsze - Oskard mówił dalej, jakby nie słyszał pytania. - wszystkie te rytuały wykonywane są w jednym celu. W celu zemsty. - Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.
- To jest w zasadzie jakiś motyw - odparł Toszycki po namyśle. - Trudno mi to wszystko zrozumieć Adam, ale jak będziesz w tych lasach, to uważaj na siebie, bo ta sprawa nas grubo przerasta.
Teren parków krajobrazowych był niedaleko, a to, co Oskard zastanie na miejscu, budziło również jego obawy. Skończył jeść, zapłacił i wyszedł. Ustalili, że trzeba będzie rozesłać rysopis uciekinierki po wszystkich komendach policji w okolicy, jak również zaangażować w to kilka dodatkowych osób. Szczegóły sprawy miały pozostać nieujawnione opinii publicznej, żeby dziennikarze nie spartolili im roboty i nie nagłośnili sprawy. Znowu zanosiło się na deszcz. Wskoczył do samochodu.