Teraz nie miała już wątpliwości. Wiedziała co robić. Miała prawie 11 lat. Odszukała latarkę w szafce przy łóżku i upewniła się, czy działa. Podeszła do łóżka siostry i delikatnie ją wybudziła.
– Jadziu wstawaj. Musimy szybko iść do dziadków. – Odgarniała włosy z czoła siostry.
– Znowu do dziadków? W nocy? Śpijmy Tosia. Jutro do nich pójdziemy.
– Jadźka powiedziałam wstawaj. Musimy iść teraz! Zakładaj sweter – podniosła głos. Jednocześnie pomyślała, że Jadźka to nadal straszne dziecko. Nie dość, że nic nie rozumie, to ciągle te gile pod nosem, a i rozbeczy się z byle powodu. Na szczęście wymawia już „r”.
Antonina założyła Jadzi kurtkę. W jednej ręce trzymała latarkę, drugą chwyciła siostrę. Po cichu wyszły z pokoju, przemknęły przez korytarz, włożyły buty i zamknęły za sobą drzwi.
– Dlaczego tatuś krzyczy? Jest w złym nastroju, bo znowu padł cielaczek? – Jadzia zapytała na zewnątrz.
– Jadziu nie wiem – odpowiedziała Antonina bardziej skupiając się na włączeniu latarki niż na rozmowie z siostrą.
– Ale Tosia, ja przecież byłam dzisiaj u cielaczków i wszystkie były zdrowe. A ten łaciatek to tak łobuzował, jak nigdy! – zachichotała dziewczynka.
– Jutro sprawdzimy, dobrze? Teraz idziemy do dziadków.
Tosia odwróciła się w stronę domu. W oknie kuchennym zobaczyła sylwetki rodziców i pomyślała, że wszystko idzie jak zawsze, normalnie.
Od dziadków dzieliło je kilka minut drogi. Oprócz latarki drogę oświetlał księżyc. Był w pełni a niebo bezchmurne. Poprzednim razem niebo było zasnute chmurami, więc kilkukrotnie potykały się o wystające korzenie drzew i leżące na ziemi gałęzie. Antonina pomyślała wtedy, że nie może tak ryzykować. Po powrocie do domu odnalazła w spiżarni latarkę, postawiła ją w szafce obok łóżka. Niech będzie pod ręką.
Drzwi otworzył dziadek Antoni.
– Dzieci drogie – powiedział z przejęciem i wpuścił do środka.
– Zagotuję mleka – wtórowała mu krzątająca się już babcia Halinka.
Jadzia otulona wełnianym kocem usnęła na tapczanie w kuchni. Tosia siedziała przy stole. Dopijała mleko. Nie przeszkadzał jej nawet kożuch. Spoglądała na zegar bo za chwilę powinna przyjść mama. Zawsze przychodzi. Tak do godziny później. Dopiero wtedy idą spać.
Nagle wszyscy poza Jadzią drgnęli. Ktoś dobijał się do drzwi.
Dziadek Antoni siedzący przy piecu kaflowym zerwał się ze stołka, wrzucił papierosa do paleniska i ruszył otworzyć drzwi.
W drzwiach stanął ojciec dziewczynek. Był trzeźwy. Złapał się rękami na głowę i z przerażeniem w oczach powiedział:
– Boże, co ja zrobiłem?!
Po czym spojrzał na śpiącą na tapczanie Jadzię.