@Keegan
Zaś co do wydawnictw "okradających swoich pisarzy": spójrz na to z innej strony. Pisarz daje tekst, domaga się wydania książki. Wydawnictwo nie ma bladego pojęcia czy ta książka w ogóle się sprzeda.
W tej chwili bawisz się w adwokata diabła, bo NR, WFW i inne to nie są "początkujące wydawnictwa", które "nie umieją w wydawanie", tylko firmy wydające za pieniądze autora (o czym sam Pollak pisze w komentarzach), bo takie było ich założenie. Tu nie chodzi o nieumiejętność wydawania, serio.
- armię edytorów, marketerów, grafików, którzy dodatkowo ulepszają jakość druku, tym samym zwiększając sprzedaż książki
Ale wszystkie te pseudowydawnictwa też podobno mają taką armię i obiecują autorowi korektę, a potem do druku lecą książki z błędami ortograficznymi (http://spisekpisarzy.pl/2014/06/novae-res.html - tutaj link o tym, jak NR starało się pozbyć nieprzychylnej recenzji).
Poza tym nie nazwałabym Novae Res nowym wydawnictwem. Istnieją już od 2007 roku, osiem lat, jakby nie patrzeć.
@Camenne
W tym przypadku wolałabym czytać o selfpublishingu, tu dyskusja świetnie się zaczęła, a przeszła w serię o czyimś tonie wypowiedzi albo tym, czemu jest albo nie jest komuś szkoda osoby w takim wydawnictwie wydanej. "Mi jest szkoda", "a mi nie ", "a dlaczego nie", "a dlatego", rzeczywiście wartościowa treść.
Właśnie dlatego chciałam zrezygnować z tamtej dyskusji, bo nie widziałam sensu w przerzucaniu się piłeczką. Ale jak leci argument: "wycofujesz się z dyskusji, bo nie umiesz dyskutować", to ręce i cycki opadają.
Na self decyduje się dużo osób nie tylko naiwnych, ale też zwyczajnie niezorientowanych w realiach
Właśnie! I cały czas to zaznaczam (no, może innymi słowami), ale dla Mszczuja to i tak ludzie naiwni, więc problem jest chyba na linii tego, jaka dla kogo jest definicja naiwności.
Czytałam ostatnio artykuł jeszcze innej osoby, z którego własnie najbardziej zapamiętałam to, że dostała do ręki tylko kilka wynegocjowanych egzemplarzy dla przyjaciół, o które łatwo nie było, a o reszcie nie usłyszała nic poza tym, że najpierw rzekomo wysłali je do księgarni, a po roku podobno wróciły do magazynu. I tyle po tych kilkuset egzemplarzach.
Jest jeszcze problem wydawnictw typu RADWAN (nie wiem, czy jeszcze przędą), które w umowie zapisują zobowiązanie: tak, wydamy cię za darmo, ale MUSISZ sprzedać (sam, bez naszej promocji) 500 egzemplarzy. Jak nie, to dostaniesz taką karę pieniężną, że do końca życia się nie wypłacisz. Wyobraźcie sobie, jak ciężko debiutantowi jest sprzedać 100 egzemplarzy, co dopiero 500. Tym bardziej w przypadku, gdy korekta i redakcja nie istnieją, promocji brak, a okładka wykonana była w Paintcie (teraz hiperbolizuję, ale no, najlepszej jakości nie jest).
edit: w ogóle jakby gdzieś powstało mi totalnie niezrozumiałe zdanie, to alarmujcie, jestem po wykopach tak zmęczona, że już kilka razy łapałam się na poprawianiu posta, bo miejscami urywało mi od formy, momentami resztki mózgu mi się wyłączają. 