Tak, zaczynanie czegoś słowami nienawidzę jest bardzo w moim stylu.
Niewiele miałem w życiu okazji do "celebrowania" czyjejś przysięgi małżeńskiej. Zaledwie trzykrotnie, ale jako dorosły — raz. W tym tygodniu. Zapewne ciekawi was, jak to wygląda oczami aspołecznego dupka? Służę pomocą.
Na kilka dni wstecz marudziłem jak dziecko, bo nie chcę tam iść, bo co ja tam będę robił. Typowe. Nazywam to fazą pierwszą — najłagodniejszą, ponieważ nie czuję stresu i zbytnio o tym nie myślę. Jestem osobą dosyć bezpośrednią i szczerą, więc nie udaję, że chcę tam iść. Niestety, wyboru nie miałem. Wszyscy się przygotowują, planują zakup nowych ubrań, umawiają wizyty u fryzjera. Ja trwam w nieświadomości, bo przecież jest jeszcze masa czasu.
Dzieci w szkole zazwyczaj obmyślają, jak wymigać się od zajęć. Ja nigdy nie musiałem wagarować i udawać chorób; po prostu zostawałem w domu w zamian za pójście na spacer z psem, aby mama nie musiała wstawać o siódmej z łóżka. Działało. Nigdy nie jadłem surowych ziemniaków, proszku do pieczenia i nie symulowałem wymiotów. W sumie nie lubię kłamać, brzydzę się kłamstwem, dlatego osobiście wolałbym naprawdę spędzić dzień na kiblu i powiedzieć kuzynce, że nie mogę przyjść na ślub z powodu zatrucia, niż jej bezczelnie ściemniać.
Faza druga — w dniu wesela jestem nerwowy i wszystko mnie denerwuje. To są momenty, w których bez kija do mnie nie wolno podchodzić. Jestem wściekły nawet na Słońce, na bezchmurne niebo. Oczywiście, że jest trochę za ciepło na garnitur. Lubię chodzić w garniturze, czuję się wtedy poważny. Marzę o pracy w garniturze, aby ludzie na mój widok poczuli choćby drobny szacunek, aby pomyśleli, że jestem kimś ważnym. Nawet na zdjęciach z parą młodą, fotograf poinformował mnie, że wyglądam jak najważniejsza osoba na całym weselu. Oby to nie był sarkazm.
To nie był zwykły ślub. Para młoda należy do kościoła Zielonoświątkowców, więc przysięgi małżeńskiej dokonali w swojej wierze. Muszę przyznać, że byłem odrobinę ciekaw, jak to wygląda w ich stylu. Różnice są duże. Oni radują się, śpiewają, nie muszą stać, bo każdy chwali Pana na swój sposób. Nie to, co w naszej tradycyjnej, rzymskokatolickiej wierze — klękaj, stój, siedź i bądź pokorny, bądź nikim, czuj się gorszy. Dlatego uważam, że Pentekostalizm (trudne słowo, i tak nigdy go nie zapamiętam) jest znacznie ciekawszy. Na scenę wkracza zespół i zamiast modlitwy śpiewa się na cześć Boga. Kazania i czytanie fragmentów Pisma Świętego także jest.
Jako iż jestem ateistą, to pozwoliłem sobie po prostu obserwować. Nie jestem jak inni, którzy pomimo zaprzeczania istnienia Boga, modlą się, żegnają i ogóle odprawiają te wszystkie rytuały. Zauważyłem, że Zielonoświątkowcy się nie żegnają. Amen.
Po trzech kawałkach, które serwował nam zespół (a utworów było pięć albo sześć), ścierpły mi nogi. W pracy mogę stać osiem godzin i jest spoko, ale w kościele trudno było mi utrzymać kilkanaście minut. Wytrwałem. Zaczęły jednak mnie męczyć różne myśli... a jeśli zaraz do kościoła wparują islamscy terroryści z kałasznikowem w rękach? Zginę w garniturze, za który zapłaciłem 50 złotych i władze, które nas potem znajdą, pomyślą, że ja też byłem wierzący. Czy udałoby mi się uniknąć śmierci, gdybym udawał martwego? A gdyby zawalił się strop? Czy muzycy grają równo? Czy perkusista ma metronom? Przecież to podstawa. Ile akordów zna ta ładna blondynka z gitarą? Grają F, G, a potem D. Proste, też bym mógł tak grać, tylko prędzej usnąłbym z nudów.
Interesuje mnie wszystko, tylko nie nabożeństwo. Liczę krzesła, sprawdzam, czy w każdym rzędzie jest ich taka sama ilość (jestem ultra-perfekcjonistą, kocham symetrię, ład oraz porządek), oceniam ogólny wystrój kościoła, rozglądam się po wszystkich (siedziałem z tyłu). Przede mną pulchna pani — taka w stylu Molly Weasley (z Harry'ego Pottera) o bardzo pogodnym charakterze, co zawsze trzyma w szafce tonę słodyczy i z chęcią częstuje nimi dzieci. Z przodu ktoś myślał, że to impreza Techno, bo te ruchy rąk nie pasowały do repertuaru, a niedaleko mnie stała wręcz wniebowzięta babcia. Za mną kuzyni z wiercącym się dzieckiem. Mój wzrok przyciąga inny bachor, maltretujący niczemu winne balony. Czegoś zabrakło? Oczywiście! Płaczące dziecko. W każdym większym skupisku ludzi, znajduje się para w towarzystwie małego dziecka — krzykliwej bomby z włączonym zapalnikiem. Wszyscy to znany, szczególnie z komunikacji miejskiej lub wycieczek. Alternatywą może być tylko ten charakterystyczny jegomość, którego chwilę wcześniej widzieliśmy, jak zeruje ćwiartkę wódki.
Ceremonia trwała półtorej godziny. Cały czas obmyślałem, co mógłbym robić w tym czasie. Bynajmniej coś pożytecznego, bo ograniczyłoby się to do grania w grę albo na gitarze.
Jestem najmniej imprezowym człowiekiem na świecie. Najlepiej jest, jeśli po prostu zostawi się mnie w spokoju. Niestety, zostałem usadowiony z nieznanymi mi ludźmi (z młodymi), na dodatek z zespołem, który grał w kościele. Pewnie ktoś pomyślał, że jak ja jestem muzykiem, to się z nimi dogadam. Tak, tylko ja gram metal, a oni chwalą Pana.
"Łał, grasz na gitarze basowej? Czemu nie było cię z nami na scenie?"
Hmm... zastanówmy się... ja gram w barach i klubach dla metalowców, a wy w kościele. My mamy teksty o ciemności, wy o Bogu. To są główne różnice
Jako iż para młoda to osoby bardzo pobożne, wesele odbyło się bez sprośnych zabaw i tego typu wygłupów. Zatrudniono Wodzireja, prowadzącego imprezy właśnie w stylu bardziej zbliżonym Bogu. Mnie to pasowało. Miałem pewność, że jak zostanę wepchnięty w jakąś zabawę, to nie będzie to jakaś błazenada, którą oczywiście kamerzysta uwieczni na filmie.
Cóż mogę rzec o weselu? Dla mnie nuda i siermięga, niczym oglądanie pokera w telewizji. Głównie wędrowałem od stołu do baru, prosząc o kolejną whisky z lodem. Uniknąłem tańczenia techno-poloneza (tak, to był techno-remix), ale zaciągnięto mnie do pociągu i do rywalizacji, polegającej na rzucaniu po sali papierowymi kulkami, zrobionymi z gazetek popularnych dyskontów. Po prostu nie umiem się bawić. Nigdy nawet nie byłem pijany, bo alkohol piję w umiarem, aby zawsze zachować trzeźwe myślenie. Z rozmawianiem też mam problemy. Nie potrafię zagadać do człowieka, bo nie mam o co. To zazwyczaj inni zadają mi jakieś pytania, a ja odpowiadam i koniec. To źle o mnie świadczy. Na dodatek lepszy mam kontakt z ludźmi w grach niż w realnym świecie. W gildii jestem duszą towarzystwa, wszyscy generalnie mnie tam znają, a na "siemanko" odpowiada przynajmniej połowa zalogowanych. Czuję, że jestem żałosnym przegrywem.
Po kolacji ewakuowałem się do domu, czyli coś w okolicach godziny 22:30. Ulga, cisza, spokój. Moja oaza spokoju... i ta przeklęta jaszczurka, która spała w moim łóżku. Idealne zwierzę dla aspołecznego człowieka? Jaszczurka. Ciche, leniwe stworzenie, które dba tylko o siebie i zawsze patrzy się na innych, jakby właśnie obrazili mu matkę... Nawet z własnego wesela uciekłbym jako pierwszy, albo w ogóle bym go nie organizował. Oczywiście jeśli ktokolwiek zechce mnie kiedyś poślubić, a do tego mi się nie spieszy. Pewnie zaprosiłbym tylko garstkę osób. I byłby to ślub cywilny. Moje wesele przypominałoby stypę, ponieważ lubię klimat stypy. Obiad, gadka z rodziną przy kawie i ciastku, a potem wypad do domu. Dostałem jeszcze zaproszenie na ślub od gitarzysty z mojego zespołu, ale na szczęście w weekendy chodzę do szkoły, więc mam usprawiedliwienie.